wtorek, 22 grudnia 2015

Rozdział 1



    Ciemność otulała mnie niczym ciepły koc, czułam się tu bezpiecznie. Patrząc na miasto z dachu dziesięciopiętrowego budynku, zastanawiałam się ile czasu zajęłoby spadanie z tej wysokości. Czy cokolwiek bym poczuła? Światła na pozór uśpionego miasta wyglądały magicznie. Przechyliłam lekko głowę, a wiatr musnął mój blady policzek.
    W głowie miałam przeraźliwą pustkę. Uczucie, które towarzyszyło mi od ponad tygodnia zaczęło przybierać na sile. Było nie do opisania. Ni to otępienie, ni natłok myśli. Po prostu czułam jak czas przecieka mi przez palce, każdy dzień zaczął zlewać się w jeden. A ja...nie wiedziałam co z tym zrobić. Potrzebowałam zmiany. Wielu ludzi pragnie nie czuć nic. Chcą zamknąć się w klatce, w szklanym pudełku i tkwić tam jak w więzieniu. Odseparować się od problemów czy ludzi. Nie chcą czuć nic. Tylko oddychać, żyć, funkcjonować. Dlaczego? Bo tak trzeba. Ale kiedy już poczujesz jak to jest, żyć wewnątrz kuli... Przestajesz tego chcieć. Pragniesz, jak nigdy dotąd tylko jednej rzeczy-czuć. Bo to sprawia, że żyjesz, że odróżniasz się od zwierząt. To uczucia powodują, że jesteś człowiekiem.
   Zamknęłam oczy. Wzięłam wdech, a po nim kolejny. Położyłam się na zimnym betonie i spojrzałam na niebo. Ciemne, niemal czarne jak onyks upruszone było gwiazdami. Zaczęłam tu przychodzić zaraz po przeprowadzce. Od małego kochałam gwiazdy. Intrygowało mnie, że większość z nich widocznych na niebie, tak naprawdę dawno zgasło. Widzę coś, co już nie istnieje.
   Tutaj w mieście gwiazdy wydawały się jakby nieco bledsze, jakby zaraz miały zgasnąć. Pomyślałam, że gdyby to zrobiły chciałabym zniknąć razem z nimi. Podczołgałam się do krańca dachu i spojrzałam w dół. Wysoko, O wiele za wysoko. Zaczęło kręcić mi się w głowie. Już miałam odsunąć się od krawędzi kiedy to zobaczyłam. Naprzeciwko, na dachu jeszcze wyższego budynku od tego na którym teraz stałam zauważyłam jakąś postać. Stał przy samej krawędzi i wpatrywał się w dół. Z postury wynikało, że to jakiś chłopak. Zmrużyłam oczy, aby lepiej go zobaczyć. Nie znajdował się daleko mnie, zabudowanie miasta było raczej zwarte, lecz ciemność ograniczała pole widzenia. Gdyby nie biała tarcza księżyca nawet nie wiem, czy widziałabym jego zarys. Chłopak zrobił jeszcze malutki krok w przód. Spojrzał przed siebie, wprost na mnie. I wtedy nasze spojrzenia się spotkały. Nie widziałam jego oczu, lecz czułam jego wzrok.
    I nagle zrobił kolejny krok w przód. Z mojego gardła wydobył się krzyk. Nie odważyłam przysunąć się bliżej krawędzi. Wstałam tak szybko, aż zakręciło mi się w głowie. Przez chwilę myślałam, że podzielę los nieznajomego, lecz szybko oddaliłam się od niebezpiecznej krawędzi. Otworzyłam drzwi prowadzące do klatki schodowej i szybko zbiegłam na dół. Moje stopy wybijały nierówny rytm na betonowych schodach, kiedy schodziłam z nich najszybciej jak tylko potrafiłam. "Muszę mu pomóc, o ile się da. Wezwać karetkę, tak to powinnam teraz zrobić."- pomyślałam i zaczęłam szukać komórki w kieszeni moich jeansów. Niestety, nie wzięłam jej z domu. Nie chciałam by ktokolwiek mi przeszkadzał. "Naprzeciwko jest budka telefoniczna, Anya spokojnie!"- uspokoiłam się w myślach zeskakując z ostatnich schodków. Nie byłam gotowa na zobaczenie krwawej miazgi, która najprawdopodobniej została z chłopaka. Wybiegłam z budynku,a na moich ustach zamarł krzyk. Chodnik był pusty, Nikt na nim nie leżał. Spojrzałam w górę, a potem znowu na kawałek betonu przede mną. On powinien tu leżeć. Martwy. Tymczasem w pobliżu nie widać było nikogo żywego ani martwego. Byłam tutaj sama... Niemożliwe. Przerażona przeszłam wzdłuż budynku, z którego skoczył chłopak. Nic. Tak jakby w ogóle nie istniał. A może tak było? Może ze zmęczenia miałam halucynacje? Znowu ogarnęło mnie to nieokreślone uczucie. Pustka powróciła. Zacisnęłam pięści i znowu spojrzałam na dach budynku. 
― To była tylko halucynacja, nic więcej ― wyszeptałam do siebie i po chwili ruszyłam w stronę domu. Musiałam odpocząć. Miasto było ciche. Tylko krakanie kruka i mój oddech rozbrzmiewał w tej chwili na jednej z ulic Crosehill.

***

    Muskałam delikatnie struny gitary, powołując tym samym do życia cichutką melodię. Akordy rozbrzmiewały, wypełniając mój pokój muzyką. Kiedy wróciłam do domu nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że jestem obserwowana. Czułam czyjś wzrok na mojej szyi. Szybko zamknęłam drzwi, używając do tego dodatkowego zamka. 
― Któregoś razu może ci się przydać. Wiem, że czasem trudno zostawać ci samej w domu ― odparła moja mama, pierwszego dnia w nowym domu. Wraz z tatą była lekarzem, często więc pracowali w nocy. Kiedy byłam mała i mieszkaliśmy jeszcze na obrzeżach małego miasteczka, zostawałam pod opieką sąsiadki, lub jakiejś nastolatki, która chciała sobie dorobić. Teraz, gdy miałam szesnaście lat, logicznym rozwiązaniem było zainstalowanie dodatkowego zamka i żywienie nadziei, że nic złego mi się nie przytrafi. Gdyby tylko rodzice wiedzieli, o moich nocnych wypadach na dach budynku... 
   Nie patrząc na struny zaczęłam improwizować. I tak Everything's Alright zmieniło się w moją własną kompozycję. Nie myślałam, po prostu grałam to co kazało mi serce. Delikatnie, jakby struny były z pajęczych nici, moje opuszki muskały je z nabożnością. Nagle, melodia się urwała. Nie wiedziałam co mam dalej grać. Żaden akord mi nie pasował. Nic. Jakbym natrafiła na ścianę. Łzy zaczęły spływać mi po policzkach. Czemu już od kilku tygodni nie napisałam nic? Cały czas grałam to samo, a potem melodia urywała się w tym samym momencie. Bezczynność mnie męczyła. Już nie mogłam nawet grać. Przecież nic takiego w moim życiu się nie wydarzyło, a jednak nic nie przychodziło mi tak łatwo jak kiedyś. Odkąd pojawiła się ta pustka, nie zrobiłam nic co mogłoby dać mi chociaż cień szczęścia. Zero emocji. Pusta kartka. Czułam się jakbym była odseparowana od całego świata. Zamknięta w tej swojej szklanej kuli, odgrodzona od wszystkich. 
    Odłożyłam gitarę, ignorując chęć rzucenia nią o ścianę. Wyjęłam spod poduszki telefon i spojrzałam na wyświetlacz. Zero wiadomości. Wpisałam szybko moje niezbyt skomplikowane hasło i zaczęłam pisać wiadomość. Wcisnęłam wyślij. Litery układały się w tylko jedno słowo - znowu. Obiecałam pisać to Corrine za każdym razem, gdy zagram tą melodię. Nadal nie wiem jak ją wymyśliłam, na samym początku zdawało mi się, że gram coś co już istnieje. Coś co kiedyś już słyszałam. Jednak ani ja, ani moja rodzina, nawet Corrine nie znały tego utworu. Cor to moja jedyna przyjaciółka w tym mieście. Mimo, że na samym początku nie przepadałyśmy za sobą, jeden moment zmienił wszystko. Jest moim zupełnym przeciwieństwem, jednak rozumie mnie jak mało kto. Uratowałam jej życie, a ona dopiero wtedy zrozumiała, że nie jestem zakochaną w sobie wieśniaczką, która nie zadaje się z nikim innym, bo myśli, że jest od wszystkich lepsza. 
    To było dwa tygodnie po tym jak tutaj przyjechałam. Corrine szła wraz z jakąś dziewczyną nie patrząc na nic. Byłam tylko kilka metrów od nich. Nawet nie zauważyły nadjeżdżającego samochodu. Krzyknęłam i szybko podbiegłam do nich, złapałam Cor i jej koleżankę za rękawy. Moja przyjaciółka zatrzymała się, ale druga wyrwała mi się, wyzywając mnie od wieśniaków i poszła dalej. Samochód nawet się nie zatrzymał, potrącił dziewczynę i pojechał dalej. Corrine zamurowało. Rudowłosa stała w miejscu, podczas gdy ja podbiegłam do leżącej na jezdni dziewczyny. Sprawdziłam czy oddycha i kiedy upewniłam się, że jesteśmy bezpieczne, kazałam zadzwonić jednemu z gapiów na pogotowie, zaś sama zaczęłam wykonywać RKO. 30 uciśnięć. 2 wdechy. Powtarzałam to dopóki poszkodowanej nie przejęli ratownicy. Zmęczona oddaliłam się chwiejnym krokiem, aby upaść kilka metrów dalej i zacząć płakać. Wiedziałam, że nawet jeśli dziewczyna przeżyje, nie będzie żyła tak jak dawniej. "Mogłam przytrzymać ją mocniej."- karciłam się wtedy w myślach nadal płacząc. Wtedy podeszła do mnie Corrine. Siadła obok mnie i objęła ramieniem. Nie zadawała pytań. Nie pocieszała. Siedziała i płakała razem ze mną, dopóki nikt nie zajął się nami.
    I tak, to okropne zdarzenie zbliżyło nas do siebie. Veronic nie przeżyła. Umarła w nocy, tego samego dnia na skutek rozległych obrażeń wewnętrznych. Tą wiadomość usłyszałam od mojego taty. Powiedział mi, że zrobiłam wszystko co mogłam zrobić. Uratowałam jedną z dziewczyn, a dzięki mnie z drugą mogła pożegnać się jej najbliższa rodzina. Na pogrzebie Corrine stała tuż obok mnie, Byłyśmy obok w siebie w tak trudnej dla obu chwili, a potem już tak zostało. 
    Wiedziałam, że dziewczyna nie odpisze mi od razu. Byłam na to gotowa. Był środek nocy, a Corrine uwielbiała spać. Wiatr wdzierający się przez otwarty balkon osuszył moje łzy. Musiałam w końcu pójść spać. Wstałam i zamknęłam balkon. Następnie poszłam do łazienki. Kiedy brałam prysznic usłyszałam stukot. Najpierw cichy, ledwo przebijający się przez szum wody, potem głośny i przerażający. Szybko wyłączyłam wodę. Czekałam i kiedy myślałam, że coś mi się przesłyszało, znowu rozległ się ten odgłos. Dochodził z kuchni, byłam tego pewna. Drżąc z zimna, nałożyłam szlafrok i nie czując nic, oprócz pustki chwyciłam najcięższą rzecz jaką tylko miałam pod ręką - metalowy uchwyt, który spokojnie można było przyczepić i odczepić. Boso, zaczęłam schodzić cichutko po schodach. W całym domu panowała ciemność. Znowu rozległ się stukot. Wstrzymałam oddech.
    Będąc u podnóża schodów, nie miałam pojęcia co ja właściwie robię. Zamiast zadzwonić po policję, wyprawiam się uzbrojona w metalowy uchwyt pod prysznic na jakiegoś włamywacza. Zwariowałam. Jednak instynkt i odruch był silniejszy. Musiałam coś zrobić. Skradając się, szłam do kuchni. Nie mogłam zapalić nigdzie światła. Słyszałam go w kuchni, raczej nie ukrywał swojej obecności. "Pewnie myśli, że śpię."- pomyślałam. Proszę bardzo, zrobię mu niespodziankę. Stanęłam w drzwiach kuchni. Zobaczyłam jakiś cień. Błysk ostrza. Złote punkciki w czerni. Zapaliłam światło.



_______

Mam nadzieję, że pierwszy rozdział Wam się podoba. Wiem, że minęło sporo czasu, ale szkoła 
niestety zabrała mi prawie całe moje życie. No cóż... 
Ale teraz powracam. I myślę, że kontynuacja pojawi się w Wigilię.
A jeśli nie to teraz pragnę życzyć Wam WSZYSTKIEGO NAJLEPSZEGO!
Trzymajcie się !


czwartek, 5 listopada 2015

Prolog




Kiedy byłam mała uwielbiałam słuchać historii o magicznych stworzeniach. Zamykałam wtedy oczy i wyobrażałam sobie siebie w świecie pełnym wróżek, magicznych stworzeń i potworów. Tak, potworów. Uważałam to za normalne. Przecież jeśli istnieje coś dobrego, musi być coś, co jest tego zupełnym przeciwieństwem. Wierzyłam w nie bardziej niż w Świętego Mikołaja czy Wróżkę Zębuszkę. Jednak to nie tak, że się ich nie bałam. Przez to żyłam w strachu, co noc w moim pokoju paliło się światło, a pod łóżkiem stawiałam zabawki by mnie broniły. Z roku na rok zabawek ubywało, a pokój nie potrzebował oświetlenia. Pokochałam ciemność, ponieważ zrozumiałam jedną rzecz.

  Potwory istniały i żyły w każdym z nas.


© Halucynowaa | WS | X X X